jesteśmy już jego rodziną. Jeżeli kiedykolwiek go poznamy, to będzie
przyjęli do wiadomości.
ROZDZIAŁ CZWARTY Stary kamerdyner i młoda Australijka przez długą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. - Miło mi. Mark. Tammy, musimy porozmawiać. Najmodniejsze w tym sezonie Zara Sukienki sprawdź modele i ceny
- Słucham?
- Wiesz, właściwie to oni zrywają ze mną - uśmiechnęła się Większość była gdzieś pośrodku. Widać Susanna miała szczęście. O Boże. Milla z trudem przełknęła ślinę, starając się nie wybory na rektora uniwersytet opolski
- Po to musielibyśmy się wybrać tam, gdzie nigdy jeszcze nie byłam, w Nieznany Czas. Dotychczas zawsze
uciekał i nadal, gdy tylko widział mundur, odzywał się w nim sygnał ostrzegawczy. T. John wszedł po kładce położonej nad rowem wokół fundamentów nowego domu, który Brig budował dla Cassidy. - Pomyślałem, że może będzie pan chciał zobaczyć parę rzeczy. - T. John uśmiechnął się, mierząc wzrokiem ściany murowanego domu, postawione niedawno na miejscu starego baraku Sunny. Wręczył Brigowi kopertę i czarne pudełko z kasetą. Po podłodze walały się gwoździe i trociny. Dach był już prawie skończony. Belki pachniały świeżym drewnem. - Dlaczego? Co to jest? - Może odda to pan właścicielom. Koperta zawierała dwa czeki, każdy na sto tysięcy dolarów, wystawione na T. J. Wilsona. Jeden od Reksa Buchanana, drugi od Sędziego. - Łapówki? T. John wzruszył ramionami. - Można tak powiedzieć. Przyjechała Cassidy i wysiadła z jeepa. Brig nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się na jej widok. Była szczupła i opalona. Jeszcze nie było po niej widać, że nosi w sobie dziecko. Ich dziecko. Podeszła do nich. Postawiła papierową torbę i napój na podłodze przyszłego korytarza. Brig pokazał Cassidy czeki. - Powiedzieli mi, żebym wykorzystał je na moją kampanię wyborczą albo przeznaczył na emeryturę. Jak chcę. Ale jednym zajmuje się okręg, a drugim się nie martwię. Rozwiązałem sprawę dwóch pożarów i morderstw i wygląda na to, że stałem się miejscowym bohaterem. Coś podobnego. - T. John się uśmiechnął. Cassidy spojrzała na czeki i podała mu piwo. - Jestem na służbie. - Ale jest pora lunchu. Jako bohater może pan świętować. - Właściwie tak. - Co to jest? - Brig wskazał na plastykowe pudełko. - Pornografia. Z Derrickiem w roli głównej. - Cudownie. - Cassidy westchnęła. - Co ma pan zamiar z tym zrobić? - Oddam Sędziemu. Chce ją mieć. Wie pan, Felicity odsiaduje wyrok, a Derricka nie ma już między nami, więc Caldwell chce zniszczyć wszystkie kopie. Ich autorkę oskarżyliśmy o szantaż. Sędzia się boi, że może być więcej kopii, a wolałby, żeby jego wnuczki tego nie zobaczyły. - Całkiem nieźle sobie radzą - wtrąciła Cassidy. - Angela spędza bardzo dużo czasu ze swoim chłopakiem, a Linnie... Linnie dużo czyta. Mówiłam jej, że może zamieszkać z nami, ale chyba dobrze jej u Caldwellów. - Westchnęła. - Cały czas mówi, że Felicity niedługo wróci do domu. - Nie sądzę. Choć jej adwokatem jest stary wyga, to i tak sobie posiedzi. Cassidy zrozumiała słowa T. Johna. Dowody przeciwko Felicity były oczywiste. Naczytała się o zapalnikach z książek z biblioteki. Kilka lat później, bojąc się, że straci Derricka przez Angie, postanowiła ją zabić, gdy będzie z Brigiem. Chciała udowodnić Derrickowi, że jego siostra była niewierna, ale skończyło się tym, że zamiast Briga zginął Jed. Cassidy myślała o tym ze wstrętem. Zrozumiała, że skoro Brig nie dał się złapać na uwodzicielskie sztuczki Angie, jej siostra musiała znaleźć innego mężczyznę, który mógłby być ojcem dziecka. Wybrała Jeda, niestety w nieodpowiedniej chwili i w nieodpowiednim miejscu. Po latach gdy wznowiono dochodzenie, Felicity chciała nie tylko zabić Chase’a ale również zniszczyć dowody w firmie. Miała nadzieję, że nikt się nie dowie, że Derrick defrauduje pieniądze. Wtedy jeszcze nie wiedziała o Brigu ani nie miała pojęcia, że Chase miał się z kimś spotkać w tartaku. Chciała pozbyć się obu McKenziech i prawie jej się udało. Żeby dokończyć dzieła potrzebny był trzeci pożar. Chciała zabić Chase’a, ale zorientowała się, że to Brig. Ucieszyła się, że w końcu się go pozbędzie. Wraz z McKenziemi umarłyby wszystkie tajemnice Derricka. - Obawiam się, że Felicity nie szybko wyjdzie na wolność. I nie tylko ona. Lornę i jej byłego męża oskarżyliśmy o handel narkotykami. Chyba chętnie oddadzą kopie kasety, żeby skrócić wyrok. Sędzia nie ma się czym martwić. Może spokojnie wychowywać wnuczki. Brig otworzył piwo i pociągnął łyk. Było zimne. Październik był za to gorący, tylko liście zaczęły już opadać. Martwił się, że przyjdzie mu wykańczać dom zimą. Na szczęście dach był już prawie gotowy, dlatego pomyślał, że nawet nieźle by się stało, gdyby deszcz i wiatr zrobiły porządek na budowie. Myślał o Felicity. Nigdy jej nie ufał, ale nigdy też jej nie podejrzewał. Pewnie dlatego, że była bardzo oddana Derrickowi, Brig dał się zrobić w konia. Nie przypuszczał, że jest zdolna posunąć się tak daleko, żeby chronić to, co do niej należy. Czy kobieta, którą mąż pomiata, popełniłaby morderstwo, żeby ocalić małżeństwo? Idiotyzm. Właśnie tak: idiotyzm. - Co z pana matką? - spytał T. John Briga. Cassidy otworzyła butelkę mrożonej herbaty. - Będzie tutaj mieszkać. - Z wami? - Brwi T. Johna zbiegły się nad oprawkami okularów słonecznych. Diaza bardzo poważnie. Zrobiłem więc małe prywatne śledztwo, operacja gomoła
Mógł sprawdzać ogrodzenie, zaganiać stado kilka akrów dalej, mógł przycinać krzaki po pomocnej stronie posiadłości albo z innym pracownikiem robić zakupy w mieście. Zawiedziona, odgarnęła włosy z ramion. Miała nadzieję, że uspokoi się, gdy wiatr schłodzi jej kark. Przeszła obok pomieszczenia z maszynami i tam natknęła się na Briga. Starał się znaleźć dziurę w grubej czarnej oponie, obracając kołem w przepołowionej starej beczce po ropie, która miała metalowe nóżki, oszlifowane brzegi i rurkę u dołu, odprowadzającą wodę do ścieku. Wodę doprowadzał gumowy wąż, przytwierdzony do kranu. Brig miał rozpiętą koszulę i rękawy podwinięte do łokci. Marszczył w skupieniu brwi. Może i słyszał, że Angie się zbliża, ale nie dał tego po sobie poznać. Podniósł głowę dopiero, gdy jej cień padł na beczkę. Znalazł miejsce, gdzie z opony uchodziło powietrze i narysował kredą znak na czarnej gumie. - Myślałam, że masz pracować z końmi. - Angie oparła się o murowane ścianę. Czuła na plecach ciepło rozgrzanych przez słońce czerwonych cegieł. - Nie wiedziałem, że mnie pilnujesz. Podniosła lekceważąco ramię. - Bo nie pilnuję. - To dobrze. - Odwrócił się do niej plecami i wyjął brudną szmatę z kieszeni spodni. - Więc to nie mnie szukasz. - No niezupełnie. Wyprostował się i szelmowskim uśmiechem dał jej do zrozumienia, że kłamie. - Zabawne. Myślałem, że kogoś szukasz, bo tak biegałaś po wszystkich stajniach i stodołach. I pomyślałem, że może mnie. - Nie pochlebiaj sobie. Zachichotał. - Nie mam takiego zwyczaju. Przerzucił koło przez ramię i wszedł do magazynu. Angie z największą przyjemnością zadarłaby dumnie głowę i odwróciła się na pięcie, ale weszła za nim. - Dlaczego tak mnie nie cierpisz? - spytała, gdy znaleźli się w środku. Choć przez otwarte drzwi i kilka małych okienek wdzierało się światło słoneczne, które drażniło jej wzrok, duszne pomieszczenie było ciemne i tajemnicze. W powietrzu unosił się zapach ropy i smarów. Brig wciągnął koło na warsztat i szukał kleju do gumy i czegoś na łatę. - Ja cię nie cierpię? - Odwrócił się przez ramię. - Skąd ci to przyszło do głowy? - Bo mnie unikasz. - Mam robotę. - Ale z Cassidy rozmawiasz. - Ona się interesuje końmi - odpowiedział pośpiesznie i lekko zacisnął zęby. - A może interesuje się tobą? - Przecież to dziecko. - Ma szesnaście lat. - Mówię, że dziecko. - O mnie myślisz tak samo? Zaśmiał się i zmierzył wzrokiem jej krągłe biodra, kobiece wcięcie w talii i pełne piersi, ściśnięte pod rozpiętą bluzką czarnym stanikiem kostiumu kąpielowego. Na chwilę cynicznie zatrzymał wzrok we wgłębieniu między piersiami Angie, w którym zebrał się pot i kurz. - Ciebie nie można wziąć za dziecko. - Wypiął biodro i wyjął z kieszeni koszuli paczkę cameli. - Czego ode mnie chcesz? - Zapalił papierosa i wydmuchnął chmurę dymu. Wyjęła mu papierosa z ust i zaciągnęła się, zostawiając na białej bibule ślad szminki. Wypuściła dym nosem, tak jak na starych filmach robiła to Bette Davis. - Dlaczego myślisz, że czegoś chcę? - Poprawiła włosy i oddała mu papierosa. - Bo taką masz naturę. - Niewiele mnie znasz. - Wydęła lekko usta. - I to mi wystarczy. O Boże, on jej daje kosza. Żaden chłopak nigdy nie dał jej kosza. Większość za nią latała, a jej - z natury uwodzicielskiej i kuszącej - bardzo podobało się, gdy widziała pożądanie w ich oczach. Ale Brig był inny. Musiała go skłonić, żeby ją chciał. Krew w niej wrzała. On, syn zwariowanej półkrwi Indianki i robotnika z tartaku, który uciekł w siną dal, ma czelność zachowywać się tak, jakby jej wdzięki w ogóle na niego nie działały. Ona jednak wiedziała swoje. - A nie chciałbyś mnie poznać troszkę lepiej? - Przysunęła się do niego tak blisko, żeby musiał patrzeć na przedziałek w jej biuście. Z papierosem w ustach wydawał się nieprzystępny jak nieposkromiony kowboj. Mrużył oczy od dymu, ale nie odwrócił głowy. - Mam robotę. Muszę cię przeprosić.
Ochmistrzyni zaprowadziła Tammy do pokoju dziecin¬nego. Henry potulnie przyjął zmianę miejsca, tak zresztą jak potulnie przyjmował wszystko. Z jednej strony było wy-godnie mieć takie grzeczne dziecko, które nie grymasiło, nie płakało - bo wiedziało z doświadczenia, że to nic nie da. Z drugiej strony ta nienaturalna grzeczność niezmiernie niepokoiła Tammy. Zdrowy dziesięciomiesięczny malec po¬winien domagać się uwagi! I to głośno! - Tędy, proszę pani - w korytarzu rozległ się głos Andre, zarządcy Renouys. Następnego dnia Gołąb Podróżnik pożegnał się z Różą i Małym Księciem. Po jego odlocie Róża przyznała się - Dlaczego jesteś smutna? - spytał Mały Książę. - Popełniła samobójstwo, gdy wyszło na jaw, że twój ojciec ma romans ze swoją bratową, matką Franza i Jeana-Paula. Miałeś wtedy dwanaście lat. Twój ojciec niedługo potem zapił się na śmierć. Podobno znienawidziłeś całą ro¬dzinę, obarczając ich winą za tę tragedię. - On kiedyś miał lustro, zwykłe lustro, w które patrzył podczas golenia i czesania. Ale kiedy zaczął pić, stłukł je... - Dziękuję - szepnęła z trudem. - Czy... Czy książę wróci? kurs IOD